sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 1 - "Operacja"

- Witajcie! - powiedział dyrektor Św. Munga, trzydziestoczteroletni Guliver Well, do zebranych w jego gabinecie czterech najlepszych uzdrowicieli w szpitalu. - Poznajcie proszę Grovera Meda, uzdrowiciela, który poprowadził pierwszą w świecie operację kumulacji magii. Wskazał na niskiego, pulchnego mężczyznę w czarnym meloniku na głowie. Jego długie, proste, kasztanowe włosy sprawiały wrażenie miękkich i delikatnie opadały na masywne ramiona. Oczy miał w kolorze błękitu, niczym bezchmurne niebo w środku lata. Zęby, które nieco psuły jego wizerunek, były żółte, ale proste. Stał pewnie na środku sali tak, by każdy mógł się mu dobrze przypatrzeć. Gdy zaczął mówić, głęboki głos wypełnił pomieszczenie:
- Witam was wszystkich serdecznie! Jesteśmy tu dziś po to, by uratować życie Rose Potter dość nietypową metodą. Na wstępie podkreślam, że potrzebne są pełne skupienie i czystość umysłu, aby mogła się ona w stu procentach udać.
Rozejrzał się po zebranych, którzy przypatrywali się mu z zainteresowaniem. Uśmiechnął się delikatnie i kontynuował:
- Przed operacją każdy z was przejdzie przez proces przygotowawczy, dzięki któremu będziecie mogli wziąć w niej udział. No co tu jeszcze powiedzieć... - zatrzymał się na chwilę, po czym dodał z uśmiechem. - Zabieg ten nie jest wielce skomplikowany, jak mogłoby się wydawać, więc z pewnością wszystko się uda. Proszę was teraz, abyście ustawili się przed gabinetem doktora Purfica - to powiedziawszy wyszedł z sali, a za nim poszedł Guliver.
- Jesteś pewien, że wszystko pójdzie zgodnie z planem? - spytał niepewnie Grovera, a ten, biorąc głęboki oddech, uśmiechnął się szeroko.
Szedł chwilę w ciszy białym korytarzem, wsłuchując się w odgłos kroków. Well podążał tuż za nim, czekając na odpowiedź przyjaciela. Zatrzymali się przed drzwiami do gabinetu, pod którym zebrali się już młodzi uzdrowiciele. Zerknął na nich, po czym szepnął do przyjaciela:
- Guliverze, wszystko się uda. Musi. W końcu to od nas zależy życie tego dziecka. Nie możemy wejść na salę, mając wątpliwości co do wyników operacji. - Guliver, nie spuszczając wzroku z Grovera, otworzył drzwi do pokoju, wchodząc do środka, a za nim wkroczył dyrektor.
- Guli, Grov, kopę lat!
Wysoki, szczupły brunet wstał z czerwonego, skórzanego fotela i podszedł do mężczyzn z szerokim uśmiechem.
- Jak Wam życie mija? - spytał, ściskając im dłonie.
- Darwin, stary druhu! Nie myślałem, że jeszcze kiedyś cię zobaczę!
  Grover był zadowolony ze spotkania. On Guliver i Darwin byli kiedyś najlepszymi uzdrowicielami i przyjaciółmi w św. Mungu. Tworzyli zgrany zespół, nikt się z nimi nie równał. Ale z biegiem czasu rozdzielili się, każdy poszedł w swoją stronę. Jednak dziś mieli okazję znów być razem.
- Tak, a jednak się widzimy. - Guliver odrzekł z entuzjazmem, lecz po chwili dodał z nutą smutku w głosie - Szkoda tylko, że w takich okolicznościach...
 Usiadł na skórzanej sofie, ze spuszczoną głową, zaciskając nerwowo dłonie. Grover i Darwin spojrzeli po sobie. Guliver jest mugolakiem, a w tych czasach osoby pochodzące z niemagicznych rodzin nie mają lekko.
 Jakiś czas temu zamordowano jego matkę. Torturowano ją na oczach dwunastoletniego brata Gulivera - Castiela, pieszczotliwie nazywanego przez niego Casi. Chłopak niestety nie przeżył na skutek szoku, co tym bardziej dobiło Gulivera. Do dziś snach nawiedzają go smutne, piwne oczy braciszka, a patrząc w lustro widzi zatroskany wzrok szmaragdowych oczu matki. Mężczyzna zacisnął dłonie jeszcze mocniej. Zapadła cisza, która po kilku minutach - zdających się trwać trochę dłużej - przerwana została cichym pukaniem.
 Chwilę później przez drzwi do pomieszczenia wejrzała głowa rudego, ciemnoskórego mężczyzny.
- Panie Groverze, możemy już wchodzić? - Jego szorstki głos wywołał u Darwina przyjemne dreszcze, lecz ten to zignorował.
- Tak, tak. Oczywiście. Proszę pojedynczo wchodzić do sali - powiedział Grover, a Darwin się wyprostował.
 Jego rolą było przeprowadzenie procesu oczyszczającego umysł, aby podczas operacji wszyscy byli gotowi. Kolejno siadali przed nim uzdrowiciele, a on powtarzał ten sam proces: poruszał różdżką powoli w górę i w dół, w lewo i prawo, badając ich delikatne ciała i mrucząc pod nosem formułki  zaklęć. W ten sposób 4 najlepszych uzdrowicieli było gotowych do drugiej w historii operacji kumulacji magii.


~~~

- Dobrze, czy wszyscy gotowi?

 Grover rozejrzał się po sali, na której miał odbyć się zabieg. Przyciemnione światła dodawały pomieszczeniu mroku. W środku nie było prawie niczego prócz kilku krzeseł i niewielkiego zabiegowego łóżka, na którym zaraz miała pojawić się pacjentka. Wokół łóżka stała grupa czarodziejów, wszyscy emanowali pewnością siebie. Są gotowi - pomyślał medyk i wyjął różdżkę, a na salę wniesiono Rose. Dziewczynka wielkimi, czekoladowymi oczkami obserwowała wszystko z zaciekawioną miną. Guliver podszedł do niej z fiolką Eliksiru Słodkiego Snu. Powoli uniósł głowę dziewczynki, podając jej wywar, który grzecznie wypiła. Po niedługiej chwili Rose twardo spała, a reszta obecnych na sali ustawiła się na odpowiednich miejscach: Grover na wprost stołu operacyjnego, na którym spała Rose, po jego lewej dwie kobiety, a po prawej dwoje mężczyzn. Med westchnął, wyjmując kryształową kulę. Podszedł do dziecka i ustawił przedmiot nad jej pępkiem.
 - To zaczynajmy - szepnął, odchodząc kilka kroków w tył. - Teraz wszyscy unieście różdżki i się skupcie. Wymówię formułkę, dzięki której nasza magia poprzez różdżki zbierze się w jednym miejscu i niczym magnez przyciągnie nadmiar magii w dziewczynce do kuli. Wszyscy zrozumieli?
  Reszta pokiwała twierdząco głowami. Grover przymknął na chwilę oczy, po czym zaczął mówić:


Sit potentia ad pila morere
Ego autem liberabit a morte puerum istum
Ad magicae in ea inherent erat
Et magicae liberati cum volet*

 Z końców różdżek uzdrowicieli wystrzeliły srebrne promienie. Krążyły chwilę nad ciałem dziewczynki, po czym złączyły się w jedno, tworząc świetlistą kulę, która zatrzymała się kilka centymetrów nad kryształowym magicznym narzędziem. Przez chwilę nic się nie działo, uzdrowiciele spoglądali niepewnie na Grovera, który ze skupieniem obserwował kulę. Nagle w sali zerwał się silny wiatr, krążąc wokół niemowlęcia. Medyk miał wrażenie, że na twarzy poczuł kilka kropel wody. Kryształowa kula zaczęła wypełniać się niebieskim światłem. Gdy była  pełna, zaczęła wnikać w ciało dziewczynki. Powoli znikała wszystkim z oczu. Wiatr przybrał na sile, gwałtownie atakując uzdrowicieli, po czym zakręcił się wokół ciała dziecka i nagle umilkł. Wszyscy spojrzeli na dziewczynkę - po kuli nie było ani śladu. Powoli opuszczali różdżki, a srebra kula rozpłynęła się w powietrzu. Grover odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że dziecko oddycha. Sprawdził jej stan za pomocą różdżki.
- Wygląda na to, że wszystko się udało - powiedział, klepiąc jednego z mężczyzn po ramieniu. Uzdrowiciele z osłupiałymi minami wyszli z sali, a dziewczynkę zabrano drugim wyjściem do osobnej sali.


~~~

 Przed wejściem na salę czekała para, tuląc się do siebie. Mężczyzna szeptał żonie słowa pocieszenia, zapewniał, że wszystko będzie dobrze, że się uda. Ściskał mocno jej dłoń na znak, że jest przy niej, że ją wspiera. Ona zaś, lekko skulona, wpatrywała się w drzwi z napięciem wymalowanym na twarzy. Chłonęła każde słowo męża, lecz na niewiele się to zdawało, gdyż co chwila ogarniał ją niepokój. Siedzieli tak, czekając, aż operacja dobiegnie końca. Jednak dla nich czas dłużył się niemiłosiernie, byli pełni obaw. Wierzyli jednak, że ich córka da sobie radę. Siedzieli więc i czekali w towarzystwie dźwięku zegara...
 Gdy z sali zaczęli wychodzić uzdrowiciele, Lily była gotowa od razu wbiec do środka i zobaczyć, co się dzieje. Zobaczyła jednak, że medyk prowadzący operację idzie w ich kierunku, więc ostatkiem samokontroli zmusiła się do zostania na miejscu i zachowania spokoju.
- Państwo Potter - do pary podszedł Grover, a jego twarz zdobił szeroki uśmiech, co rozluźniło trochę napięcie na korytarzu.
- I jak? Co z małą? - zapytał James, wstając i podając dłoń doktorowi. Ten uśmiechnął się jeszcze szerzej i powiedział:
- Z małą jest wszystko dobrze. Ale prosiłbym, byśmy udali się do gabinetu. Tam wszystko omówimy.
 Mężczyzna ruszył przed siebie. Potterowie spojrzeli po sobie, w końcu Lily wstała, chwytając męża za rękę i wraz z nim skierowała się za Groverem. Weszli do niewielkiego pomieszczenia, wszędzie pokrytego najróżniejszymi dokumentami, które nie mieściły się już w licznych szafkach oraz na biurku. Ściany pomalowane były na błękitno, co idealnie komponowało się z ciemnymi meblami z hebanu. Podłogę zdobił szary, miękki dywan, na środku pomieszczenia stały dwa wygodne krzesła przeznaczone dla gości. Na przeciwko niego znajdowało się biurko, które prawie znikało pod górami dokumentów. Jedynie granatowa, niewielka lampka, dawała znak, że gdzieś tam znajduje się ten drewniany mebel. Ścianę naprzeciw drzwi zakrywała szafka pełna teczek oraz pudeł.
 Lily wraz Jamesem usiedli na krzesłach, a Grover zajął miejsce po drugiej stronie biurka. Wyjął kilka kartek ze stosu po jego lewej, podając go Potterom.
- Proszę, zapoznajcie się z dokumentami, po czym je podpiszcie. Rose będzie musiała zostać rok w szpitalu pod stałą obserwacją lekarzy. Harry'ego możecie na szczęście zabrać do domu. Badania nie wykazały żadnych problemów.
   Zadowolony James patrzył jak Lily właśnie podpisywała ostatnie puste pole na dokumencie i oddała go Medowi. Siedzieli w gabinecie jeszcze przez jakiś czas, rozmawiając na temat zabiegu oraz dalszych kroków związanych z pacjentką, a z każdą minutą Lily i James ogarniał coraz większy spokój i pewność, że wszystko jest w porządku. 
- No, to myślę, że to byłoby na tyle. Mey - tu wskazał na pielęgniarkę, która właśnie weszła do pomieszczenia - przygotuje państwa syna do opuszczenia szpitala. Jakby co, to tu macie moją wizytówkę. - Grover podał Potterowi małą karteczkę, a ten schował ją do kieszeni spodni. - Przyślijcie sowę w razie jakichkolwiek problemów.
 To powiedziawszy wstał, a w jego ślad poszli uspokojeni rodzice.
- Do widzenia. - Med skinął głową i podszedł do drzwi, by przepuścić przez nie Potterów. Lily i James skinęli Groverowi i wyszli, a mężczyzna zamknął za nimi drzwi, śmiejąc się pod nosem.



~~~

- Widzisz? Mówiłem, że wszystko będzie dobrze - powiedział James, tuląc do siebie Lily. Właśnie czekali, aż pielęgniarka przyniesie im syna. Tak bardzo chcieli znaleźć się już w domu. Ale razem. Oni, Harry, Rose... Niestety na to musieli jeszcze trochę poczekać.

- Tak, wiem, James - westchnęła pani Potter, wypatrując Mey.
 Usłyszeli kroki, a po chwili zobaczyli kobietę, która trzymała w ramionach ich śpiącą pociechę. Podeszła do Lily, podała jej Harry'ego, a Jamesowi dała torbę z rzeczami chłopca. Niezbędne akcesoria kobiety, które miała podczas pobytu w szpitalu, już dawno zostały przetransportowane do domu w Dolinie Godryka.
Potterowie pożegnali się z personelem, wychodząc ze szpitala, by czym prędzej znaleźć się w domu. Lily jeszcze na chwilę odwróciła się w kierunku szpitala, czując ogromną ochotę na to, by pobiec z powrotem i zabrać córkę ze sobą, ale jej oczom ukazał się jedynie trochę poniszczony dom towarowy, na którym wisiała kartka "Zamknięte z powodu remontu".
Kobieta cicho westchnęła i ruszyła za czekającym na nią mężem.






*Z
aklęcie stworzone na potrzebę opowiadania:

"Niech moc do kuli się przeniesie
I uratuje od śmierci to dziecię
Aby magia w niej tkwiąca tam pozostała
wyzwoli się, gdy będzie tego chciała"